Cyrki i ceremonie
„Cyrki i ceremonie” to spektakl zainspirowany obrazami Witolda Wojtkiewicza, jednego z najciekawszych i najbardziej oryginalnych polskich malarzy, zmarłego w roku 1909 w wieku 29 lat. Świat płócien, grafik i rysunków Wojtkiewicza: ludzie przemieniający się w lalki i lalki transformujące się w ludzi, tajemnicze ceremonie przemieniające się w podejrzane cyrki, powracający wciąż do magicznego kręgu obłąkani, ogrody zarośnięte bujnym, zeschłym zielskiem, drzewa pełne powieszonych pesymistów, błaźni i kapłani uwięzieni w maskach, cukiernie oferujące trujące ciasta – wszystko to znajduje swoje odbicie w teatrze aktorów, lalek, masek, klaunów i tancerzy. W przedstawieniu pada niewiele słów – wszystkie one pochodzą z tekstów Romana Jaworskiego – przyjaciela Wojtkiewicza, prekursora literatury z pogranicza dwóch rzeczywistości: realnej i opartej na halucynacjach.
Robert Żurek
Olga Przeklasa
Karol Zapała
Ewa Ryks
Olga Przeklasa / Anna Lenczewska, Ewa Ryks, Karol Zapała, Robert Żurek i Pan Pichoń z Honorcią
Konsultacja malarska i kostiumy: Jan Polewka
Muzyka konkretu: Ewa Ryks
Projekty oraz wykonanie lalek i masek: Katarzyna Jędrzejczyk
Współpraca produkcyjna: Kinga Piechnik, Maria Śmiłek, Michał Rdzanek
Kostiumy i prace krawieckie : Beata Bobek i Elżbieta Rokita - PIN art
Nagrania: Jerzy Zając - Studio 19
„Cyrki i ceremonie” to spektakl zainspirowany obrazami Witolda Wojtkiewicza, jednego z najciekawszych i najbardziej oryginalnych polskich malarzy, zmarłego w roku 1909 w wieku 29 lat. Świat płócien, grafik i rysunków Wojtkiewicza: ludzie przemieniający się w lalki i lalki transformujące się w ludzi, tajemnicze ceremonie przemieniające się w podejrzane cyrki, powracający wciąż do magicznego kręgu obłąkani, ogrody zarośnięte bujnym, zeschłym zielskiem, drzewa pełne powieszonych pesymistów, błaźni i kapłani uwięzieni w maskach, cukiernie oferujące trujące ciasta – wszystko to znajduje swoje odbicie w teatrze aktorów, lalek, masek, klaunów i tancerzy. W przedstawieniu pada niewiele słów – wszystkie one pochodzą z tekstów Romana Jaworskiego – przyjaciela Wojtkiewicza, prekursora literatury z pogranicza dwóch rzeczywistości: realnej i opartej na halucynacjach.
Premiera: 8 grudnia 2007, godz.: 20:00 w Teatrze Zależnym w Krakowie, po premierze wykład Jana Gondowicza połączony z prezentacją multimedialną w wykonaniu uczestników Studia Teatru Mumerus: Moniki Michno, Natalii Martini, Marii Piątkowskiej ,Moniki Szczerby, Tomasza Puły
Zwiastun spektaklu autorstwa Przemysława Pietrasa:
http://mumerus.net/external/wojtkiewicz_zwiastun.wmv
Galeria zdjęć Artura Łobody zamieszczona na portalu:
http://krakow.zaprasza.eu/photogallery/index.php?/category/281
Spektakl zrealizowano przy współpracy ze Stowarzyszeniem Teatrów Nieinstytucjonalnych STeN
http://www.stenkrakow.pl/
Projekt zrealizowano przy wsparciu finansowym Województwa Małopolskiego
http://www.malopolskie.pl/
Zrealizowano przy pomocy finansowej Gminy Kraków
http://www.krakow.pl/
Realizatorzy dziękują Panu Arturowi Wrońskiemu i Restauracji Chimera w Krakowie za pomoc w realizacji premiery
http://www.chimera.com.pl/
Serdeczne podziękowania dla Danuty Zajdy za pomoc w realizacji spektakli w Teatrze Zależnym
http://www.pk.edu.pl/kultura/teatr/index.html
Wykorzystano reprodukcje obrazów Witolda Wojtkiewicza. W podpisach do obrazów wykorzystano cytaty z utworów Romana Jaworskiego.
Autorami zdjęć ze spektaklu są: Wiesław Hołdys (WH), Artur Łoboda (AŁ), Przemysław Pietras (PP) i Robert Żurek (RŻ)
Cyrki i ceremonie wedle Wojtkiewicza
W ponurej piwnicy przy Kanoniczej l trafiłam na seans niecodzienny. Zjawisko. Teatr Mumerus. Teatr osobny, intrygujący, mimo kameralnej formy - pochłaniający. Wiesław Hołdys, producent, reżyser i autor scenariusza w jednej osobie zainspirował się poetyką obrazów Witolda Wojtkiewicza, w których, jak napisał kiedyś Jerzy Ficowski, „dwa skrajne żywioły - zabawa i smutek - splatają się nierozłącznie". Dobrał do tego teksty zapomnianego katastrofisty, prekursora groteski w polskiej literaturze Romana Jaworskiego (...) Czwórkę aktorów zanurzył w rzeczywistości snu, z jego logiką nieprzewidywalną, absurdem, dziwnością i pokrętnością tropów, niespodzianką przeobrażeń. Na scenie pojawiają się „ludzie wcieleni w lalki, lalki wcielone w ludzi" (znów Ficowski), a do tego zatrute torty, zapuszczone ogrody, budzący żałość tyrani, tancerki i klauni, cyrkowcy. Świat niespokojnych ludzi gnanych instynktem powtarzania swoich ról, groteskowej metamorfozy, alogicznej transformacji. Dokąd zmierzają, czego chcą? To jakby pytać o treści obrazów Wojtkiewicza, próbować zamykać je w banalnym opisie. To teatr w czystej postaci - nierealistyczny, skupiony na samym sobie, całkowicie odwrócony od bieżącej rzeczywistości. Czasami niedoskonały, nieszukający perfekcji, Niezwykłe przedstawienie.
Justyna Nowicka
„Cyrki i ceremonie, widma i sny”
Kraków, miesięcznik społeczno- kulturalny,
nr 2-3, luty – marzec 2008
"Najnowsza premiera Teatru Mumerus to opowiedziana oryginalnym językiem plastycznych przemian kompozycja, która mogłaby być zapisem snu zmęczonego umysłu. Albo umysłu odurzonego halucynogennymi oparami. Wszystko tu przekształca się w coś innego: ciało dziwnej istoty o wykrzywionej twarzy staje się pogrzebowym całunem człowieka, ludzie i lalki funkcjonują na tych samych prawach, a tajemnicza organizatorka całego widowiska gra na sztucznych kwiatach jak na skrzypcach. Nie ma dookreślonej przestrzeni, nie istnieją jakiekolwiek odniesienia co do czasu, w jakim rozgrywa się akcja, brak linearnej fabuły. Świat, który ukazuje się oczom widza jest hermetyczny, wrośnięty mocno w plastyczną wizję Witolda Wojtkiewicza, którego prace stały się inspiracją do powstania przedstawienia. Inkrustowany tekstami Romana Jaworskiego, spektakl balansuje na pograniczu narkotycznych wizji i rojeń umysłu niebezpiecznie zdezorganizowanego, chaotycznego i - zamierzenie - nielogicznego.
Wyróżnić można dwa główne motywy wiodące spektaklu. Pierwszą część zdominował motyw metamorfozy. Spod nieruchomych tkanin zaścielających scenę wyłaniać się zaczynają aktorzy. Pojawia się noga, dłoń, coś wybrzusza materiał od spodu, w innym miejscu coś nim rytmicznie porusza. Okazuje się, że to ukrywający się pod nim ludzie. Ludzie? Niekoniecznie. Jeden z aktorów przebrany jest w kostium klauna, wszyscy wykonują mechaniczne ruchy, jakby ktoś nimi animował. Tkaniny, którymi byli przykryci, zaczynają żyć własnym życiem. Początkowo stają się tułowiem dla dziwacznej postaci prowadzącej monolog, później parawanem, zza którego aktorzy manipulują lalkami, wreszcie spowijają ciało aktora, otulając go szczelnym kokonem.
Drugi motyw to wielorako rozumiane odchodzenie. Pojawia się on w drugiej części spektaklu. Odchodzą aktorzy - widać ich coraz mniej, eksponowane są rekwizyty (dziwaczne nakrycia głowy, kształtem zbliżone do kloszów od lamp) i lalki. Coraz częściej też lalki zamierają w bezruchu; i tak minimalna, uproszczona animacja zanika, pozostawiając lalki jak nieruchome obiekty przeznaczone do kontemplacji. Końcowe wyjście aktorów przypomina nieco średniowieczny taniec śmierci. Scena zostaje pusta, jak w oczekiwaniu na nowy sen.
Wartością przedstawienia jest muzyka. Ewa Ryks wykonuje ją na żywo, wykorzystując instrumenty perkusyjne i dęte. Porusza się po scenie drobnymi krokami, bardziej płynąc po niej, niż chodząc, jak dobry duch przestrzeni, w której odbywa się niezwykły seans. Mimo łączenia żywej muzyki z tą odtwarzaną z płyty, nie ma wrażenia niespójności czy zgrzytu estetycznego.
Troje aktorów: Olga Przeklasa, Karol Zapała i Robert Żurek, stanowi zwarty zespół wykonawców. Trzymają narzuconą formę, nie próbują aktorstwa realistycznego, są skupieni i istnieją "wewnątrz" stworzonych przez siebie bohaterów. Zapała, od samego początku ubrany w najbardziej efektowny kostium, początkowo najmocniej skupia uwagę. Później jednak, gdy widz przyzwyczaja się do kostiumu, dostrzega jakość gry zespołowej.
(...)Można wyobrazić sobie, jak wyglądałby spektakl, gdyby jego twórcy mieli do dyspozycji większą scenę i więcej pieniędzy. Przedstawienie ma wyraźne aspiracje do dużej formy, wściekle zagarniającej dla siebie całą dostępną przestrzeń. Z drugiej strony - wszelkie ograniczenia wymusiły na twórcach prostotę. I rzeczywiście, funkcjonuje ona w spektaklu znakomicie. Najprostsze pomysły to jednocześnie te najlepsze: wydobywająca się zza kulisy ręka Ewy Ryks, funkcjonalne użycie kilku elementów scenografii (sztalugi, płachty materiału), wyciszony finałowy obraz. Można czepiać się drobiazgów: niefunkcjonalnego wykonania lalek, małego wykorzystania masek (odgrywają w spektaklu rolę nieledwie symboliczną, inaczej, niż w malarstwie Wojtkiewicza), niedostatków technicznych. W całości jednak spektakl składa się w niebanalną, wszechstronnie niespójną i zamierzenie niekonsekwentną opowieść o śniącym umyśle. "
Hubert Michalak
Nowa Siła Krytyczna
11-12-2007
http://www.e-teatr.pl - wortal teatru polskiego © Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego
"Cyrki i ceremonie to sfera dziecięcych symboli. Jest to przestrzeń dzieciństwa przesiąknięta baśniowością, jak i dramatyzmem, pulsująca podskórnym niepokojem. Świat dzieci, lalek i klaunów ma w sobie tajemnicę i magię, jednak nie jest wolny od smutku. To świat dorosłych, którzy za wszelką cenę chcieliby pozostać dziećmi.
Spektakl to ożywienie obrazów Witolda Wojtkiewicza. Reżyser, Wiesław Hołdys, oddał aurę, wypływającą z płócien jednego z najoryginalniejszych polskich malarzy. Tutaj także bohaterami są dzieci, bawiące się, konfrontujące się ze sobą, próbujące się wyrazić. Ciągle w towarzystwie lalek, kukiełek, uosabiających ich dziecięcy świat. Ruszają się w rytm muzyki, ubierają maski, tańczą, jakby były ciągle we własnym zamkniętym świecie. Ten jednak, pomimo otoczenia tajemniczym ogrodem, ma w sobie sporo pesymizmu i smutku.
W spektaklu pada niewiele słów. Ważne jest działanie dzieci i muzyka, która jest jego katalizatorem. Jednak w tekstach autorstwa Romana Jaworskiego wyraźnie widoczny jest katastrofizm, realizm świata dorosłych, który silnie wdarł się w ich życiową przestrzeń. Po obscenicznych rozmowach, brutalnym traktowaniu lalek, przesyconym gwałtem i seksualnością, bohaterowie mówią rymowankę "Entele pentele...". Dwa światy przenikają się nawzajem, dzieci stają się dorosłymi, bądź też dorośli za wszelką cenę chcą pozostać dziećmi.
Wyraźnie widoczne jest tutaj także przemijanie. Wszystkie lalki-postaci, które były przyczyną radości i zabawy, umierają schowane w pudłach, by potem drastycznie zostać wyrzucone na ziemię, zapomniane i niechciane. Dzieci odbywają krucjatę, wziętą jakby prosto z jednego z obrazów Wojtkiewicza. Na jego podstawie wyraźnie widać klimat, zarówno spektaklu, jak i dzieł malarza. Kantor, zafascynowany "Dziecięcą krucjatą" mówił o jego postaciach "dzieci-staruszki". Świetnie odzwierciedla to charakter i niejednoznaczność bohaterów.
Porażający w spektaklu jest smutek, który występuje na twarzach aktorów (Olga Przeklasa, Ewa Ryks, Karol Zapała, Robert Żurek). Powstaje jakiś cichy zgrzyt pomiędzy wyglądem i strojem dzieci, a wypowiadanym przez nie tekstem, między uśmiechniętą maską na twarzy, a widocznym na niej napięciem. Najdosadniejszym tego ukazaniem jest scena, w której po zabawie i tańcu, aktorzy siadają, nakładają sobie na szyje pętle i symbolicznie się wieszają. Na godzinę przenosimy się w inny wymiar, bajkowy dziecięcy świat, który mimo wszystko opuszczamy z lekkim uczuciem niepokoju."
Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
Forum Młodych Krytyków
23 lutego 2008
http://www.teatry.art.pl
Fotorelacja dziennikarki obywatelskiej
Ludzie przeobrażający się w marionetki, ceremonie zmieniające się w cyrk, cukiernie sprzedające zatrute ciastka, świat wariatów i klaunów... - to wszystko mogliśmy obejrzeć w sobotę w teatrze Mumerus.
„Cyrki i ceremonie" to spektakl zainspirowany twórczością Witolda Wojtkiewicza, malarza słynącego z niebanalnych, ekspresyjnych i symbolicznych obrazów. Ponure, groteskowe i katastroficzne dzieła silnie oddziałują na ludzką psychikę, budząc niepokój i smutek.
Bazując na koncepcie tego oryginalnego malarza, Wiesław Hołdys stworzył sztukę, w której rzeczywistość miesza się na scenie z onirycznym światem, wykreowanym przez aktorów. Bohaterowie przedstawienia to marionetki, które przechodzą rożne przemiany, zakładają maski, przebierają się, tańczą w rytm muzyki. Lalki nie są bajkowymi pięknościami, tylko upiornymi kukłami. Autor posługując się karykaturą, ukazuje nam baśń, w której lalka-człowiek zmaga się z problemami egzystencjalnymi.
W sztuce pada niewiele zdań, a wszystkie pochodzą z tekstów Romana Jaworskiego - prekursora nurtu katastroficznego i groteskowego. Całość porywa i przenosi w jakąś niezrozumiałą przestrzeń. Jest to uczta pełna dziwnych odczuć i emocji. Na scenie wystąpili: Olga Przeklasa, Ewa Ryks, Karol Zapała i Robert Żurek.
Justyna Noga
Portal Moje Miasto MM Kraków
http://www.mmkrakow.pl/346319/2010/11/23/cyrki-i-ceremonie-w-teatrze-zaleznym-politechniki-krakowskiej?category=photos
Jak to by mój Mistrz Jerofiejew określił? Acha: Trudno powiedzieć… Takie dziwaczne uczucie… (…) Czuję się jak w błogostanie, a jednocześnie z u p e ł n i e g d z i e i n d z i e j... jak w łonie macochy . Wygląda na to, że po raz kolejny doświadczyłam na sobie Jungowkiej ustawicznej metamorfozy emocji . Za każdym razem, kiedy przychodzę do teatru, czuję się jakbym mijała bramę delfickiej świątyni, nad którą zamieszczono napis nieznanego autora „Poznaj samego siebie”. Tak też było i tym razem. Czy jednak poznałam siebie bardziej, lepiej? Raczej nie. Upewniłam się natomiast w swoim spojrzeniu na świat i na kondycję człowieka w tymże świecie.
Zespół „Zbieraczy Urojeń”, za jaki uważam Teatr MUMERUS po „Ampuciu”, po raz kolejny nie zawiódł, serwując swoim widzom nie cyrk II czy III kategorii, ale widowisko najwyższej jakości, soczyste od absurdów, sprzeczności i skrywanych lęków, którego melancholijno-eschatologiczny wymiar oraz swoistego rodzaju proroctwo nieuchronnej dezintegracji i degradacji świata w wyniku zbrodniczej ideologii szaleńca, co kupił sobie świat (A niech umierają), skutecznie wdarły się we mnie i powoli wyżerają mi mózg. Nie mózg [jednak] szkodzi sztuce – jak słusznie zauważa Peiper – lecz pospolity mózg. Trzeba nowego mózgu . Z przyjemnością więc, choć nie bez pewnej dozy niepokoju poddałam się t e j sztuce, zimniej i mrocznej niekiedy niczym nurty Styksu czy Lety, po powierzchni których stąpał nie przewoźnik Charon, lecz grająca na sztucznych kwiatach Ewa Ryks.
Jakby na przekór sensualizmowi Wiesław Hołdys zaprojektował i ukazał naszym oczom dziwną, tajemniczą i hermetyczną rzeczywistość, w której nie tylko świadomość i nieświadomość, ale również kraina żywych i umarłych stały się sobie tożsame. Nic tu do końca nie jest pewne, „ludzie przemieniają się w lalki, lalki transformułują się w ludzi”, a kolejno wypowiadane słowa i sentencje skrzą się aluzjami i sensami. Tak, spektakl ten „rozkwita” wraz z każdą następną etiudą, choć suche kwiaty opadają, a trujące ciastka zbierają swoje żniwo.
Efemeryczność i prostota przestrzeni, osobniczy bezwład oraz bliżej niesprecyzowana archaiczna, bezczasowa i ponadindywidualna magia sprawiły, że rozgrywany przez aktorów teatr próby życia i śmiałości umierania stanowi niezaprzeczalny dowód na to, że życie nie kończy się nigdy – życie kończy się zawsze.
"Między potencją/ A egzystencją/ Pomiędzy esencją/ A dziedzictwem/ Kładzie się Cień" – niczym Eliotowi wydrążeni ludzie z martwej równiny, uparcie okrążający kaktus o godzinie piątej nad ranem, trójka aktorów obchodzi wielokrotnie wybudowany na scenie teatrzyk lalek, niby puste kukły mechanicznie poruszają się w takt muzyki, próbując choć na chwilę żyć własnym życiem i zerwać się ze sznurów ograniczeń. Niestety, człowiek-lalka nie może w żaden sposób pozostać ani panem samego siebie, ani właścicielem posiadanych przedmiotów; nie może pozbyć się permanentnej kontroli (innych ludzi, nad-ludzi, świata, absolutu), nie może też doświadczać przyjemności. Pozbawiony wszystkiego, zostaje na zawsze sprowadzony do roli bezkształtnej marionetki i to znacznie wcześniej niż moglibyśmy przypuszczać.
Entele pentele – to właśnie dzieciństwo jest pierwszym etapem umierania , pojawiającego się w sztuce parokrotnie. Częściowe uwewnętrznienie przestrzeni w immanentnym świecie dziecka lub zdziecinniałego dorosłego, w jego grach i zabawach, jest ciekawym i oryginalnych pomysłem. Zwłaszcza, że linia graniczna pomiędzy z a b a w ą a z a c h o w a n i e m p o w a ż n y m bywa niekiedy nierozpoznawalna, niewidoczna. Roland Barthes, analizując znaczenie i funkcje zabawek uznał, iż są one mikrokosmosem dorosłych; wszystkie są pomniejszonymi reprodukcjami ludzkich przedmiotów, tak jakby w oczach opinii publicznej dziecko było w końcu mniejszym dorosłym człowiekiem, jakimś homunkulusem, któremu trzeba dostarczyć przedmiotów na jego miarę . Z tego punktu widzenia, nie dziwią więc fascynacja erotyką i brutalne traktowanie zabawek. Być może dzieje się tak również za sprawą toposu dziecka,
w którym „dziecko” pełni rolę symboliczną (np. niemowlę w „Ślepcach” Maurice’a Maeterlincka) lub też jest postacią łączą w sobie paradoksy (mały Herkules duszący żmije). Często mamy do czynienia z jednej strony z istotą „pozornie nieistotną”, (…) z drugiej zaś jest to zazwyczaj „stworzenie” o nadprzyrodzonych zdolnościach, twór emanujący siłą lub boskością. (…) Carl Gustaw Jung w „Fenomenologii archetypu dziecka” poświęca sporo uwagi jego specyficznemu hermafrodytyzmowi wykazując, iż okres dziecięctwa cechuje niezwykła kontaminacja przeciwieństw. Niczym mitologiczna praistota „dziecko” łączy w sobie cechy wykluczające się wzajemnie i jako swoista hybryda uosabia dobro i zło, koniec i początek, całość trwającą wiecznie . Dziecinni i zdziecinniali bohaterowie z „Cyrków i ceremonii” osadzeni w wątpliwościach dotyczących wiary, pytający o sens istnienia, znakomicie uwypuklają infantylizm dorosłości oraz niejako potwierdzają słowa Junga, że Bóg nie jest stwarzany, lecz wybierany .
Trudno powiedzieć, co mnie bardziej urzekło: czy surrealistyczny wręcz postulat wyobraźni wyzwolonej, czy niemal awangardowa ekonomia słowa. Twórcy spektaklu świadomie zrezygnowali bowiem z „waty słownej” na rzecz gęstości metaforycznej. Nie od dziś bowiem wiadomo, że aby wzruszyć widza nie trzeba koniecznie wypluwać uczuć. Czasem wystarczy rozegrać partyjkę szachów nie używając rąk…
Klimat spektaklu wyraźnie nawiązuje do katastrofizmu i egzystencjalizmu. Pojawiające się ceremonie i kondukty pogrzebowe oraz taneczne korowody przywołują na myśl zarówno finałową scenę „Siódmej pieczęci” Ingmara Bergmana, jak i dance macabre rodem ze średniowiecznych moralitetów. Ponury krajobraz Królestwa Śmierci dodatkowo dopełnia poruszający obraz tańczących z wiatrem trzech wisielców. Jeśli dorzucić do tego dystans do rzeczywistości i racjonalizowanie emocji, to doprawdy nie sposób nie dostrzec i nie docenić kunsztu zbudowanego przedstawienia, jego chłodnej oceny świata i niepokoju o człowieka. Bo czy naprawdę cały sens ludzkiego istnienia sprowadza się [tylko] do zapalenia światełka, rozjaśniającego mroki bytu , czy może kryje on w sobie coś więcej? Ja zdecydowanie opowiadam się za drugim wariantem.
Lucyna Bielatowicz
Independent - Polska Kultura Niezależna
Niejednemu już jawił się i pewnie niejednemu jeszcze, świat jawić się będzie jako teatr. Ale co powiecie na świat jako cyrk? Galeria masek, tyleż śmiesznych, ile złamanych grymasem smutku, feeria barw, klaun z czerwonym nosem zachęcający nas do zabawy, marionetki, balony i ta nieznośna dwoistość - radość spleciona ze smutkiem, tak jak śmiech okraszony łzami. Witamy w świecie pana Wojtkiewicza! Przed państwem "Cyrki i Ceremonie" w reżyserii Wiesława Hołdysa!
Pierwsze, co przykuło moją uwagę, to kwestia wykorzystania przestrzeni. W ciasnej i ciemnej piwnicy, gdzie znajduje się scena Teatru Zależnego, na niewielkiej przestrzeni zbudowano przedziwny świat. Wyłania się on z ciemności, niczym zapomniane zabawki, wyciągane ze starego zakurzonego kufra. Towarzyszy temu lekki uśmiech, który pojawia się na ustach publiczności na krótko, tak jak krótko trwa wspomnienie. Jest trochę melancholijnie, trochę onirycznie.
Po scenie snuje się Ewa Ryks - aktorka, grająca na odrealnionym instrumencie: "skrzypcach - kwiatach", może chce nam wygrać melodię z nut, przygotowanych przez przyrodę? Muzyka leci z offu, ale w niczym to nie przeszkadza, nie rodzi wrażenia niespójności. Magiczne dźwięki ożywiają przestrzeń, spod intensywnie pomarańczowego materiału, spływającego ze sztalugi, kolejno ukazują się nam ręce, nogi, a w rezultacie całe sylwetki aktorów (Olga Przeklasa, Karol Zapała, Robert Żurek). Po chwili nawet płachta zaczyna żyć własnym życiem - staje się korpusem dla amorficznej istoty, w której wyróżniamy tylko głowę - maskę. Materiał faluje, zwęża się, zwija w szczelny kokon i na powrót rozszerza. Wydaje się, że zagarnie scenę, połknie ją całą... Po czym najzwyczajniej materiał zostaje rozpięty między dwiema stojącymi naprzeciw siebie sztalugami, tworząc coś w rodzaju parawanu, za którym dzieci mogłyby bawić się w teatrzyk kukiełkowy.
Uderza oszczędność, wręcz ascetyczność słów. Należy jednak pamiętać, ze to nie słowa, ale obrazy, inspirowane twórczością Witolda Wojtkiewicza, mają być spiritus movens całego spektaklu. Wizje zapadające w pamięć, ale nie w sposób nachalny, niejednoznaczne. Obraz trzech sznurów ciasno oplecionych na szyjach aktorów - każdy z nich wykonuje ostateczny gest, by pozbawić się życia. Obraz Pana Świata na dziecięcym wózku. Wyliczanie kolejnych scen spektaklu analogicznych do poszczególnych obrazów, jest zbędne, każdy może sięgnąć po album z reprodukcjami. Ale w żadnym, nawet najlepiej wydanym albumie, nie odnajdziemy melancholii, jaką dyskretnie roztoczono za pomocą niewidzialnych nitek na scenie.
Właśnie drogą smutku dochodzimy do najważniejszego punktu: pytania o śmierć i przemijanie. Gdy na scenie pojawiają się tajemnicze rekwizyty - połączenie koszy, pudeł w kształcie walca i czegoś w rodzaju urny, do nich zaś wkładane są lalki, nikt nie ma chyba wątpliwości, że śmierć nie jest tylko abstrakcyjnym pojęciem, może pojawić się "tu i teraz", może dotknąć zarówno lalki, jak i ludzi. Apogeum przemijania stanowi końcowa scena, kiedy milknie muzyka, aktorzy demonstracyjnie zwieszają głowy, zastygając nieruchomo, niczym obraz. Obraz o stonowanym światłocieniu, wyciszonych barwach, zredukowanej kompozycji.
By trochę wybić z onirycznego nastroju, by nieco naruszyć grunt pod nogami, który wydawał się do tej pory dosyć jasno nakreślony, powiedzmy coś o grzechach spektaklu. Niestety są, w dodatku niektóre trudne do wybaczenia...Po pierwsze: niedopracowana gra lalek. Prostota jest matką ideału, owszem, ale prostota nie może stać się synonimem braków warsztatowych. Po wtóre: brak spoiwa, które trwale połączyłoby wszystkie obrazy w nierozdzielną całość, Być może spoiwem tym, mogłoby się stać Słowo. Ten zarzut spycham jednak na barki specyfiki przedstawienia - stworzonego na kanwie malarstwa. Ostatecznie efekt jest taki, że akcję raczej czujemy intuicyjnie, zamiast poznawać ją namacalnie w ciągu zdarzeń.
Agnieszka Dziedzic
Dziennik Teatralny Kraków
25 marca 2008
http://www.teatry.art.pl
O TWÓRCZOŚCI WITOLDA WOJTKIEWICZA:
"Oto więc roztaczają przed nami Ceremonie (tytuł cyklu obrazów Witolda Wojtkiewicza - przyp WH) przyćmiony blask starych, pokrytych kurzem, spłowiałych gobelinów, staroświecką wytworność i wdzięk, pełną niedbałej gracji rozrzutność dekoracyjnych deseni, bogactwo stłumionych kontrastów, efektów zaskakujących w jakie obfituje sama już materia: wyschnięta jakby a zarazem płynna, matowa i zastygła, i jednocześnie pulsująca żywym ruchem; oto ze skłębionej tkaniny form rozrośniętych w zawiłą, w oparze cieplarnianym chorobliwie rozkwitającą arabeskę wyłaniają się przedmioty i figury, postacie bohaterów nieraz już porównywane do nieprawdopodobnie wymyślnych kielichów orchidei, dzieła czarnoksięskiego ogrodnika, oszalałego nadmiarem wyobraźni;(...) postacie więc znieruchomiałe, patetyczne, zamyślone, milczące albo ukazane w chwili, gdy powierzają swym towarzyszom do ucha szeptem wypowiadane sekrety, prośby, namowy, nalegania, postacie boleśnie uwikłane w konwencjonalny, sztucznie wymowny sceniczny gest, demonstrujący zadumę i żal, strach i rezygnację, rzadziej uniesienie gwałtowne, częściej bierne poddanie się, bierne rozpamiętywanie jakichś zagadkowych, niepojętych powikłań losu - smutne, spętane jednym przeznaczeniem, „nie mające przeznaczeń własnych", ubrane w tę samą, jednym wyrazem naznaczoną twarz - maskę, pozostawione same sobie marionety i zabawki dziecinne, szmaciane pałuby w obdartych płóciennych strojach, wiejskich lub - z rzadka już teraz - karnawałowych i cyrkowych, w dziwaczne czapki ustrojone kwiatami, w wieńce i girlandy; strojne lalki w brokatowych i atłasowych kapach, w sukniach z ciężkich jedwabiów, haftowanych złotem i naszywanych drogimi kamieniami, w bajecznych płaszczach i mantylach, w dworskich mundurach obficie zdobionych koronkami, o sztywnych krezach i sutych żabotach, lalki ubrane we wspaniałe korony i diademy, w naszyjniki z pereł i ogromne brosze, lalki w fantastycznych kapeluszach, szeroko rozpościerających wielkie swe ronda, rosnących w górę jak wielopiętrowe wieże i zwieńczonych u szczytu wybuchającą fontanną strusich piór, lub w śnieżnobiałych trykornach przystrojonych ciemnymi skrzydłami ptaków; wreszcie koniki drewniane, zrywające się do galopu z małych platforemek na kółkach albo stąpające wprost po ziemi, ubrane równie wspaniale we wzorzyste tkaniny czapraków - koniki, marionety i ubogie, z rupieciarni wyciągnięte kukły,(...) lub ów najbardziej własny i najokrutniejszy symbol malarza: upiorne, wyhodowane w ciemnych wnętrzach kwiaty, wraz z doniczkami wystawione na łąkę, w ostre światło dnia; w końcu - tło dusznych pałacowych sal, które wypełnia zapach zgaszonych gromnic, więdnących bukietów, odurzająca woń wiotkich roślin, rozplenionych w mroku zbyt bujnie, zbyt wcześnie, pogmatwanych w niezdrowej, zachłannej swej witalności przed secesyjno-barokowymi ołtarzami, gdzie połyskują wysmukle kolumny świeczników, u stóp katafalku, pod ścianami i na posadzkach bezokiennych pokojów, zasłanych i zawieszonych miękką, puszystą pleśnią kobierców i kotar."
"Ludzie wcieleni w lalki, lalki wcielone w ludzi spotykają się w ucieczce od siebie samych na tym pograniczu bytów i znaczeń, gdzie nic nie jest na pewno, ale wszystko zagrożone jest niebytem lub zastygnięciem w nieodmiennym kształcie na zawsze. (...) Zabawki próbują żyć samopas i gubią się w obcym sobie biotopie jałowej jawy rządzonej instynktem samostraceńczym świata. Dwa skrajne żywioły - zabawa i smutek - splatają się nierozłącznie. Para tych przeciwieństw występuje nie na przemian, jak w świecie nie zagrożonego dzieciństwa - ale jednocześnie, tworząc wewnętrznie rozdartą jedność. Jest w tym jeden z licznych symptomów zasady kontrastu, jakim rządzi się sztuka Wojtkiewicza i jakiemu podlegało jego życie wewnętrzne. (...) Człowiek bawiący się- HOMO LUDENS - i Człowiek smucący się- HOMO LUGENS - to jedna i ta sama osoba. Jedna spółgłoska stanowi różnicę między nosicielami dwóch elementarnych, a odmiennych cech ludzkiej egzystencji, zbratanych boleśnie i nierozerwalnie w Wojtkiewiczowskiej wizji świata.(...)
Misją sztuki Wojtkiewicza jest wywoływanie tętna materii, oddechu formy, by - tak ożywiona - stała się nie tylko przekaźnikiem, ale przekazem, nie tylko znakiem, ale znaczeniem elementarnym, muzyką. (...)
I oto w Wojtkiewiczowskiej mitologii, w nowych, skażonych przez profanum inkarnacjach, w sceneriach odpustowo-cyrkowych pojawiają się w aureolach lęku mali kandydaci do mitycznego tronu czy heroicznej chwały. Kieruje nimi instynkt bezwiednej powtarzalności. W pontyfikalnych kostiumach przebierańców odczyniają, smutni i śmieszni, swój los w ostatnim zaścianku baśni, w spektaklach zastępczych cudów i imitatywnych spełnień - tam, gdzie wśród blichtru cyrkowych sanktuariów, w lunaparkowych świątyniach bez bóstw klauni i kuglarze, zubożali potomkowie czarnoksiężników, celebrują swoją utratę wiary, której wizerunki przetrwały na karnawałowych maskach - ikonach wszystkich świętych jakiejś dawno zapomnianej zabawy..."
"Tu są drzwi! Szalenie ważny element w symbolizmie. (...) To, co się dzieje za drzwiami jest o wiele ważniejsze. Istotą tego obrazu jest jakaś sfera, która jest poza naszą widzialnością. To znaczy, że to jest... poza drzwiami. I tam się już nic nie widzi. Tam się przeczuwa. To jest tylko przeczucie. Dlatego te obrazy tak szalenie mocno działają"
"(...) Jego dzieło, ukazujące ludzkie tragedie przeniesione w nierealny świat marionetek i kukieł, efekciarski świat cyrku i bulwarowych teatrzyków, czy wreszcie w ponury świat chorej umysłowości, nacechowane groteską, pozostało wyjątkowe i odosobnione"
Elżbieta Charazińska, Odchodzącemu światu. Malarstwo polskie około 1900. Katalog wystawy, Warszawa 1996, Muzeum Narodowe
Biografia Witolda Wojtkiewicza i zarys jego twórczości:
http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_wojtkiewicz_witold
Reprodukcje prac Witolda Wojtkiewicza:
http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Wojtkiewicz/Index.htm
Roman Jaworski (1883 - 1944), prozaik, dramaturg i publicysta, jeden z najważniejszych przedstawicieli modernizmu w literaturze polskiej, prekursor nurtu groteskowego, katastroficznego i ekspresjonistycznego - obecnych później w dziełach między innymi Stanisława Ignacego Witkiewicza i Witolda Gombrowicza. Urodził się w Klicku na Podolu, niemieckojęzyczne gimnazjum ukończył w Brodach, studiował na uniwersytetach we Lwowie i Krakowie. W roku 1905 odbył podróż po Europie, Azji i Afryce. Pracował jako nauczyciel (między innymi języka francuskiego)w państwowych gimnazjach, a także jako prywatny guwerner synów księcia Lubomirskiego. Zajmował się także dziennikarstwem, a także tłumaczeniami (przełożył między innymi książkę G.B. Shaw "An Unsocial Socialist", której nadał polski tytuł "Socjalista - amator". W okresie międzywojennym pracował jako dyplomata,a także urzędnik w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Jego namiętnością była hazardowa gra w karty, co stało się przyczyną rozpadu jego pierwszego małżeństwa z Stefanią Klemensiewiczówną. Później Jaworski związał się z Węgierką Foeldesi, zmarłą wskutek choroby psychicznej. Ostatnią jego partnerką była Irena Czarnożył, która opiekowała się nim po paraliżu jakiego doznał w roku 1939, i która - jako Żydówka - została zamordowana w 1944. W tym samym roku Roman Jaworski zmarł w schronisku dla paralityków w Górze Kalwarii.
Debiutował w roku 1903, artykułem "Śpiew o czujnej duszy" zamieszczonym w ukazującym się w Krakowie dwutygodniku "Przyszłość". Pierwszą książkę wydał w roku 1910 - zbiór opowiadań "Historie maniaków", do którego ilustracje sporządził Witold Wojtkiewicz, z którym Jaworskiego łączyła bliska przyjaźń (do grona przyjaciół Jaworskiego należeli także Stanisław Ignacy Witkiewicz, Karol Irzykowski i Leon Chwistek). "Historie maniaków" - poświęcone ludziom żyjącym w świecie urojeń - zapowiadają charakterystyczne elementy obecne w całej twórczości Jaworskiego "estetykę brzydoty", łączenie elementów dwóch rzeczywistości: realnej i opartej na halucynacjach, gra różnymi konwencjami językowymi, łączenie groteski z okrucieństwem. W roku 1925 Jaworski wydał "Wesele Hrabiego Orgaza. Powieść z pogranicza dwóch rzeczywistości" - opowieść o spotkaniu dwu milionerów, będącą w istocie opisem kryzysu cywilizacji po I. wojnie światowej. Tej samej tematyce poświęcony jest dramat "Hamlet wtóry" (1911 - 1924), będącą uwspółcześnioną wariacją na temat dramatu Szekspira. Ponadto Jaworski napisał niedokończoną powieść "Franciszek Pozór, syn Tomasza", a także nieopublikowane "Wieści z pawilonu nieustającej radości" oraz "Opowieści z smutku czterech ścian".
Twórczość Jaworskiego przez wiele lat uległa kompletnemu zapomnieniu, dopiero w latach 70 - tych XX. wieku zaczęły ukazywać się artykuły o nim, wznowienia jego dzieł, a także adaptacje teatralne.
Najbliższe spektakle | Nearest performances
6.11.2024, godz. 19:00
Teatr KTO, Ul. Zamoyskiego 50, Kraków.
POSIEW BOGA WOJNY
27.10.2024, godz. 20:00
28. 10.2024,godz. 20:00
Teatr Zależny, Kraków,ul. Kanonicza 1 excentrycy czyli wierszowany dancing według Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej (w ramach Krakowskiej Nocy Poezji)
12.10. 2024, godz. 17:00
Muzeum Archeologiczne w Krakowie, ul. Senacka 3. Wstęp wolny.